Transkrypcja
Dlaczego mamy silne przywiązanie do edukacji systemowej, mimo iż wiemy, że się nie sprawdza?
Intro
Nazywam się Kinga Pukowska, a to jest mój podcast Pozytywy edukacji. Serdecznie zapraszam do kontaktu mailowego kinga.pukowska@pozytywy.pl oraz do zaobserwowania profilu Pozytywy edukacji na Instagramie i na Facebooku.
O czym będzie ten odcinek
Dziś chciałam poruszyć temat, który pojawił się właśnie na Instagramie: post o tym, dlaczego tak bardzo jesteśmy przywiązani do edukacji systemowej, mimo iż wiemy, że ona nie działa.
Czego się boimy i co nas powstrzymuje przed tym, by spróbować innego, nowego. Post wzbudził ogromne zainteresowanie i pojawiły się komentarze. Cała dyskusja. Dlaczego niektórzy nie myślą w ogóle o alternatywie albo uważają ją za nieosiągalną.
I widzę, że wiele osób traktuje alternatywę, jako edukację domową. A przecież nie jest to jedna jedyna opcja. Bo możemy też w inny sposób spróbować wspierać nasze dzieci i pomagać im w sytuacjach trudnych.
Założenia na początek
Na początek chciałam powiedzieć, że mówię o systemie jako takim, który jest skostniały i przestarzały, a nie o nauczycielach czy o szkołach.
Bardzo wielu nauczycieli stara się zmienić i pracować w tym skostniałym systemie tak, by być wsparciem dla dzieci. By pomagać im dowiadywać się nie tylko tych rzeczy, które są w podstawie programowej, ale dowiadywać się jak najwięcej o sobie.
Tak samo szkoły. Wiele szkół zmienia się i próbuje znaleźć takie ścieżki w systemie, aby być jak najbardziej przyjaznym miejscem, w którym dzieci czują się dobrze.
I to, co bardzo ważne: nie wszystkie dzieci nie lubią swojej szkoły. Wręcz przeciwnie. Myślę, że bardzo wiele dzieciaków ją lubi. Szczególnie tych młodszych, które nie mają jeszcze tak bardzo przeładowanego programu i mogą wiele czasu spędzać na zabawie i relacjach towarzyskich.
Ale kiedy widzisz, że twoje dziecko gaśnie, kiedy widzisz, że pojawiają się problemy, kiedy czujesz, że jest za dużo, kiedy pojawiają się problemy komunikacyjne...
Nie zamykaj oczu! Nie udawaj, że tego nie widzisz! Nie mów, że my też tak mieliśmy i zawsze tak było, i trzeba się dopasować. Nie trzeba!
I nie chodzi też o to, żeby ze sztandarem postawy roszczeniowej wchodzić do szkoły i robić porządek. Ale chodzi o to, żeby nasze dzieci widziały, że mogą na nas liczyć. I że w sytuacjach trudnych, mają obok siebie wsparcie dorosłego, który im wierzy.
Alternatywy
Dyskusja pod postem pokazała mi, że dla wielu osób alternatywą jest tylko edukacja domowa. I choć jestem ogromną zwolenniczką edukacji domowej, to nikogo nie zamierzam do niej namawiać.
Edukacja domowa nie jest ani dobra, ani zła. Jest wyborem, jest ścieżką, narzędziem, które może być dla ciebie odpowiednie, i dla twojego dziecka, a może nie.
Może lepiej czujesz się jednak w jakiejś szkole, ale niekoniecznie musi być to klasyczna szkoła systemowa. Alternatyw mamy coraz więcej, bo coraz więcej osób widzi potrzebę zmiany. Nowego spojrzenia na edukację.
Już w samej edukacji domowej pojawia się mnóstwo projektów i programów, które wychodzą właśnie z domu i zapraszają uczniów w edukacji domowej do wspólnych projektów.
Ja jestem tutorką w Krakowskiej Grupie LED. Grupie dla licealistów z edukacji domowej, która polega na tym, że spotykamy się co dwa tygodnie i wspólnie spędzamy czas poznając nowe miejsca, poznając ciekawych ludzi, ucząc się czegoś od siebie nawzajem, oglądając filmy, gotując, wychodzimy na wycieczki, zwiedzamy Kraków.
W zależności od tego na co mamy ochotę i w czym chcemy się w danym momencie rozwijać.
Więc edukacja domowa to nie jest tylko siedzenia w domu, ale nadal nie jest to jedyna droga ani nie twierdzę, że jest to droga najlepsza i dla każdego.
Natomiast myślę, że alternatywą mogą być też innego rodzaju szkoły: szkoły Montessori, szkoły waldorfskie, szkoły demokratyczne, różnego rodzaju kooperatywy edukacyjne. Szkoły, które mają programy autorskie.
Szkoły, które próbują znaleźć takie środki, takie metody, aby odejść od tych przestarzałych sposobów radzenia sobie w trudnych sytuacjach czy relacji szkolnej opartej na strachu i hierarchii.
Kiedy żyjemy w biegu, kiedy nie zastanawiamy się nad możliwymi rozwiązaniami, widzimy tylko jedną opcję. I tak, kiedy dzieci kończą siedem lat, trafiają do szkoły: wszyscy tak robią, mamy obowiązek szkolny.
Nikt nie zastanawia się nad tym, albo niewielu z nas zastanawia się nad tym, czy to jest jedyna i najlepsza droga. Po prostu robimy coś, co przyjęło się robić.
Przywiązanie do edukacji systemowej
Dlaczego zatem, skoro wiemy, że edukacja systemowa się nie sprawdza, to dalej jesteśmy do niej przywiązani?
Być może boimy się alternatywy, bo jest to trochę jak skok na głęboką wodę. Przecież wszyscy dookoła chodzili i chodzą do szkoły i to jest normalne.
Dlaczego nagle mamy wymyśleć coś nowego? Dlaczego mamy szukać innych rozwiązań? Dlaczego mamy wozić dziecko do szkoły na drugi koniec miasta? Dlaczego mamy przechodzić na edukację domową i być jedyną rodziną w okolicy, która uczy się w tym systemie?
Pamiętam, kiedy przed nami stała taka decyzja i jak mało było wtedy homeschoolers'ów. Przypomnę, że było to w 2015 roku i w całej Polsce uczyło się około 1500 dzieci.
Kiedy dołączyliśmy do grona rodzin z edukacji domowej, naprawdę byliśmy ewenementem i bardzo wiele osób pytało o co w tym chodzi i czy nasze dzieci chorują, że nie mogą chodzić do szkoły? Skąd w ogóle taki pomysł?
I nie zawsze były to pytania podszyte tylko i wyłącznie ciekawością. Czasami pojawiały się nieprzyjemne komentarze, wręcz złośliwe. No ale cóż, to była nasza decyzja i potrafiliśmy ją obronić. A to, że ktoś ma na ten temat inne zdanie... Tak bywa. Ale to przecież nic nie znaczy.
Decydując się na edukację domową nie wiedzieliśmy też, czy to będzie decyzja na zawsze. Braliśmy pod uwagę, że pewnego dnia nasze dzieci mogą stwierdzić, że jednak chcą wrócić do szkoły.
I pytanie, czy taka decyzja świadczyłaby o tym, że ponieśliśmy porażkę? Albo że ta pierwsza decyzja, o przejściu na edukację domową, byłaby złą decyzją?
Edukacja domowa jest wyborem, który można podjąć na chwilę. To nie jest tak, że decydując się na edukację domową, nie można potem wrócić do szkoły. Są takie osoby, są takie dzieci, które wróciły do edukacji systemowej.
Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się z kimś porozmawiać na ten temat, mamy zaplanowaną taką rozmowę.
Bo nie każdy odnajduje się w edukacji domowej. Tak samo, jak nie każdy odnajduje się w szkole, nie każdy również będzie odnajdywał się w szkole alternatywnej.
Jesteśmy różni, mamy różne potrzeby i różne uwarunkowania. I w obszarze edukacji jest bardzo podobnie.
Presja wokół decyzji
Decyzja o zmianie ścieżki edukacyjnej na bardziej alternatywną, to także często strach przed opinią innych osób. I to również przebijało się w komentarzach pod moim postem. Że nie wspiera tego rodzina, nie wspierają tego znajomi.
W rozmowach, które przeprowadzałam na Instagramie z mamami dzieci w edukacji domowej, również pojawił się ten wątek. Że nie wszyscy to rozumieją, nie wszyscy to wspierają.
To, że nie rozumieją albo nie wspierają, to jeszcze nie jest problem. Gorzej, kiedy otwarcie to krytykują albo zarzucają nam niekompetencję, brak umiejętności. Albo to, że nasze dzieci nie będą odpowiednio wykształcone.
Tylko teraz pytanie, na ile są to fakty? Bo to, że ktoś ma swoją opinię, to że komuś się nie podoba taka ścieżka albo sam by jej nie podjął, nie znaczy jeszcze, że popełniamy błąd.
Jeżeli masz wokół siebie bliskich ludzi, którym ufasz i dobrze ci życzą, zawsze możesz przedyskutować daną kwestie, czy swój pomysł, z nimi. Ale dobrze, by była to dyskusja oparta o argumenty merytoryczne. O to, co każdy z nas wie na ten temat, a nie co się komu wydaje.
Dobrze jest czasami posłuchać opinii innych osób, ale nie znaczy to, że twoja decyzja musi być z nimi zgodna. Być może przedyskutowanie pomysłu na edukację alternatywną z kimś bliskim, z kimś kto dobrze ci życzy, może ci pomóc podjąć decyzję.
I może ci ją pomóc podjąć nawet, jeżeli zdanie tej osoby będzie odmienne.
Kiedy rozmawiamy z drugim człowiekiem, otwierają się nowe perspektywy. Bo gdy my widzimy tylko jedno rozwiązanie, ktoś inny może podpowiedzieć nam inne opcje, których my nie widzimy ze swojej perspektywy.
I pamiętaj, że decyzja o edukacji alternatywnej nie musi być na zawsze. Możesz spróbować nowej szkoły, możesz spróbować edukacji domowej i zobaczysz, co wydarzy się potem.
Być może twoje dziecko odnajdzie się właśnie w takim miejscu, a być może za jakiś czas dojdziecie wspólnie do wniosku, że znów potrzebna jest wam jakaś zmiana.
A co wtedy powiedzą ci inni? Być może padną słowa "a nie mówiłem" albo "rzeczywiście, to było ciekawe rozwiązanie i gratuluję odwagi".
Bo by iść pod prąd i inną niż utarta ścieżką, trzeba mieć odwagę.
Tej odwagi ci życzę! Odwagi, aby iść - być może - w nieznane.
Dlaczego jesteśmy przywiązani do edukacji systemowej?
Myślę, że my dorośli, którzy przeszliśmy tradycyjną ścieżkę edukacyjną, często nie potrafimy sobie wyobrazić, że może być inaczej.
Ciężko jest nam spojrzeć na to z dystansem i zastanowić się tak naprawdę i rzetelnie, czy ta edukacja, którą my odebraliśmy, była tą najlepszą.
I nie mówię tutaj o studiach, które być może wybieraliśmy pod kątem przyszłego zawodu. Choć moje obserwacje pokazują, że bardzo wiele osób studiując wcale nie myślało o swojej przyszłości.
Albo nawet jeśli myślało o swojej przyszłości zawodowej, to i tak teraz bardzo często wykonują zupełnie inne zawody lub zajmują się innymi rzeczami niż te, których uczyli się na studiach.
Nie neguje absolutnie studiów, to też jest wybór. Mój syn zaczyna, najprawdopodobniej, od października swoje studia. Bardzo trzymam za niego kciuki. Ale przecież są też inne ścieżki i nie każdy studiować musi.
Myślę bardziej o tym, że my, jako produkty systemu, często nie potrafimy zrozumieć, że można inaczej.
Bardzo wiele rzeczy wydaje nam się, że jest potrzebnych i niezbędnych i że dzieci muszą coś wiedzieć. I że muszą się nauczyć. Co więcej, często jest tak, że sami jako dorośli tego nie pamiętamy albo nie wiemy, albo nie rozumiemy, a mimo to bardzo mocno ciśniemy, żeby nasze dzieci umiały, rozumiały i wiedziały.
Tylko po co?
I nie twierdzę, że cała wiedza szkolna jest do niczego i należałoby podstawę programową zrównać z ziemią i niczego nie uczyć. To nie tak.
Na pewno sposób, w jaki jest przekazywana wiedza i egzekwowane umiejętności, to nie jest to, co wydawałoby się jest najlepszym rozwiązaniem.
Bardziej myślę o tym nie czego uczymy dzieci i czego od nich wymagamy, ale o całej koncepcji. Że my jako osoby, które były w klasycznej w szkole, gdzie na koniec roku były klasyczne świadectwa, gdzie premiowane były czerwone paski, gdzie były nagrody, wyróżnienia i konkursy, nie potrafimy sobie wyobrazić, że można inaczej.
Że rywalizacja nie jest niezbędna do tego, by czegoś się nauczyć i czegoś się dowiedzieć. Że uczenie się dla czerwonego paska, a potem nagrody, czy to w szkole, czy od rodziców, nie jest jedynym i najlepszym motywatorem do tego, by się rozwijać. Że można inaczej.
Że każdy z nas, i dzieci także, mogą się uczyć dlatego, że chcą. I nie muszą być motywowane nagrodami, ocenami albo straszone karą, brakiem pozytywnej oceny na koniec roku, albo porównywaniem do innych kolegów.
Ciężko jest nam wyjść z tego, w czym byliśmy wychowywani przez kilkanaście lat. Ale da się!
Wyjście z tego systemu i spojrzenia na to wszystko inaczej to proces Odszkolenia.
Odszkolnienie
U jednych trwa krócej, u innych dłużej, a czasami nawet całe życie.
Bo chociaż wierzymy w to, że można inaczej i myślimy o tym, że przecież nie o to chodzi, jakie będą oceny i nie o to chodzi, żeby podstawa programowa została przerobiona w 100% i zapamiętana, to jednak kiedy przychodzi czas egzaminów czy przychodzi czas klasyfikacji, wielu rodziców łapie się na tym, że jednak te cyferki zaczynają mieć znaczenie albo pojawia się stres, czy aby na pewno moje dziecko umie wszystko na egzamin.
I to nic złego, jesteśmy tylko ludźmi. Pytanie, co widzą nasze dzieci i co słyszą nasze dzieci? Czy jesteśmy na nich wsparciem? Czy potrafimy zrozumieć, że nie każdy będzie inżynierem? Czy umiemy rozmawiać o tym, że oceny nie są najważniejsze? Czy wspieramy ich pasje?
Czy pomagamy im rozwijać się w kierunkach, które są dla nich najbardziej interesujące obecnie?
Co będą robili, gdy dorosną? Nie mam pojęcia! Pytanie, czy oni w ogóle wiedzą? A czy ty wiedziałaś, czy ty wiedziałeś, co będziesz robić w życiu, mając lat dwanaście, trzynaście, czternaście?
Pewnie są tacy wśród nas, którzy już wtedy wiedzieli, że będą lekarzami, prawnikami czy architektami. I być może są też takie dzieci obecnie. Wspierajmy ich w tym, by ich marzenie zostało zrealizowane. Ale jeżeli twoje dziecko jeszcze nie wie, kim chce być i nie wie co chce robić?
My dorośli powinniśmy pokazywać dzieciom świat. Objaśniać go, inspirować i dawać motywację do działania.
Nie pomaga w tym porównywanie, nie pomaga w tym ocenianie, nie pomaga w tym wyścig, kto będzie najlepszy i kto będzie miał wyższą średnią na świadectwie.
Bo oceny to nadal tylko cyferki.
Zmiana podejścia
Bardzo podobało mi się zdanie Moniki Szczepanik, która organizuje Liceum Miejsce w Katowicach, u której również pracować będą tutorzy, właśnie z młodzieżą licealną. I Monika powiedziała bardzo mądre zdanie:
Różnica między nami, tutorami, a młodzieżą jest tylko taka, że my dorośli, uczymy się dłużej.
Monika Szczepanik
O edukacji właśnie myślę w ten sposób. My, dorośli, uczymy się dłużej. I dobrze by było, gdyby młodzi patrzyli na edukację nie jako na przymus, nie jako na coś, co system narzuca i co jest koniecznością i właśnie tym złem koniecznym. Ale na edukację jako rozwój, jako zmianę, jako poszukiwanie.
System tego nie wspiera. System oczekuje konkretnych informacji w konkretnym czasie, w konkretnym miejscu.
Miałam w tym roku przyjemność wspierać egzaminy w edukacji domowej w naszej szkole i towarzyszyć młodym ludziom, którzy przyjechali na jedną z ostatnich tegorocznych sesji egzaminacyjnych.
Ile tam było stresu! Ile tych dzieciaków, szczególnie które dopiero rozpoczęły edukację domową, przychodziło zdenerwowanych, czy aby na pewno sobie poradzą. Czy się uda, czy dadzą radę napisać, odpowiedzieć... A co będzie, jeżeli czegoś nie umieją.
Niesamowicie cieszę się, że miałam też okazję poznać ogromne grono pedagogów, którzy łagodzili ten stres. Którzy motywowali i wspierali, i pokazywali, że każdy ma to coś.
I że egzamin może być spotkaniem i rozmową, a nie wypytywaniem i sprawdzaniem, czy aby na pewno otworzyłeś każdy rozdział w podręczniku. I że na pewno znajdziemy coś, czego jednak nie umiesz. Bo w Egzaminach nie chodzi przecież o to, aby wyrecytować podręcznik.
Cieszę się, że miałam okazję spotkać takich nauczycieli, bo to naprawdę daje nadzieję, że edukacja, edukacja domowa, ale nie tylko edukacja domowa, może być przyjemna i nie musi być smutnym obowiązkiem.
Podsumowanie
Kończąc, zachęcam was do zaobserwowania Instagrama Pozytywy edukacji. Bo pewnie jeszcze nie raz pojawią się tam posty, pod którymi mam nadzieję rozgorzeje dyskusja.
Życzę wam też, by nie zamykać oczu, kiedy widzicie, że dzieciom dzieje się krzywda i że jest im w szkole źle.
I że wcale nie znaczy, że trzeba od razu zabierać je na edukację domową albo że od razu trzeba koniecznie robić awantury.
Natomiast myślę, że za dzieci bardzo ważnym jest to, by mieć obok siebie dorosłego, który wspiera i któremu można ufać.
Nie bójmy się zmian! Nie bójmy się nowego spojrzenia! Wyjdźmy ze swojej bańki i sprawdźmy co jest poza nią. Jeśli widzisz, że twoje dziecko źle znosi szkołę, jeżeli widzisz, że pojawiają się problemy, których wcześniej nie było, reaguj!
Bądź wspierającym dorosłym swojego dziecka.
Outro
Dziękuję za wysłuchanie kolejnego odcinka Pozytywów edukacji. Zapraszam was do kontaktu mailowego kinga.pukowska@pozytywy.pl oraz do zaobserwowania profilu na Instagramie oraz na Facebooku. Do usłyszenia!