Transkrypcja
Raport IBE o zadaniach domowych
Intro - Raport IBE o zadaniach domowych
Dzień dobry!
Nazywam się Kinga Pukowska i zapraszam do wysłuchania kolejnego odcinka podcastu Pozytywy Edukacji.
Dziś porozmawiamy o jednym z gorętszych tematów w polskiej edukacji – o pracach domowych. A dokładniej: o pierwszych efektach zmian, które 1 kwietnia 2024 roku zostały wprowadzone rozporządzeniem Ministerstwa Edukacji.
Ale zanim zaczniemy, ośmielam się prosić Cię o wsparcie w dotarciu do nowych odbiorców i promocję podcastu. Można to zrobić oceniając podcast lub udostępniając go znajomym. Zapraszam również na mój Instagram @pozytywy_edukacji, a także do dołączenia do odbiorców Newslettera, którego wysyłam co tydzień. Zapisać można się na stronie Pozytywy.pl.
Chętnie też przyjmę słowa komentarza, czy sugestie dotyczące tematów kolejnych odcinków. Można się ze mną skontaktować mailowo: kinga.pukowska@pozytywy.pl. Obiecuję odpowiedzieć na każdy list!
Przechodząc do sedna: zadania domowe w szkołach podstawowych, jak to obecnie wygląda?
O czym jest raport IBE?
Raport Instytutu Badań Edukacyjnych o tytule „Ocena pierwszych efektów zmian w zadawaniu i ocenianiu prac domowych w szkołach podstawowych”, podsumowuje, co takiego wydarzyło się po blisko półtora roku od wejścia w życie wspomnianego rozporządzenia.
Temat dotyka czegoś, co od lat dzieli nauczycieli, rodziców i uczniów.
Czy prace domowe naprawdę są potrzebne?
A może tylko zabierają dzieciom czas i pogłębiają nierówność? Zacznijmy od przypomnienia, co się właściwie zmieniło.
W klasach od pierwszej do trzeciej nauczyciele nie mogą już zadawać pisemnych prac domowych. Zadania praktyczne – takie jak ćwiczenia grafomotoryczne czy drobne projekty – są dopuszczalne, ale tylko w uzasadnionych przypadkach.
Z kolei w klasach od czwartej do ósmej, prace domowe stały się dobrowolne. Uczeń może je zrobić, ale nie ma obowiązku. Nauczyciel nie może też wystawić za nie oceny, ale może, a nawet powinien udzielić informacji zwrotnej.
To duża zmiana w szkolnej codzienności. Dla jednych – długo wyczekiwana ulga. Dla innych – eksperyment, który może kosztować dzieci utratę nawyku samodzielnej pracy.
Instytut Badań Edukacyjnych postanowił więc sprawdzić, jak szkoły poradziły sobie z tymi nowymi zasadami. Ale tutaj niespodzianka: IBE zaprosił do badania wyłącznie nauczycieli i dyrektorów. Nie zapytano o zdanie ani rodziców, ani dzieci.
Czyż nie wydaje się zatem, że ocena wynikająca z tego raportu jest, lekko mówiąc, niepełna?
Co pokazuje raport?
W badaniu wzięło udział ponad siedem i pół tysiąca nauczycieli i dyrektorów z ponad dwóch tysięcy szkół podstawowych: publicznych i niepublicznych. Warto pamiętać, że obowiązek dostosowania się do wymogów rozporządzenia dotyczy jedynie szkół publicznych. Jednak spora część szkół niepublicznych, również zaczęła stosować wskazane w rozporządzeniu zasady.
Co pokazuje raport? W większości szkół nowa regulacja przyniosła widoczne odciążenie uczniów.
Ponad 60% dyrektorów i połowa nauczycieli zauważyła, że uczniowie mają więcej czasu na odpoczynek, sen, sport i rozwijanie zainteresowań.
W klasach młodszych zauważalnie spadł poziom stresu.
Dyrektorzy szacują, że w klasach I–III odsetek uczniów przejawiających objawy przeciążenia lub lęku szkolnego zmniejszył się o około jedną trzecią. W starszych klasach – o ponad 40%. To sporo.
Tylko ciekawe kto i jak to oceniał, skoro o zdanie nie zostali zapytani bezpośrednio ani rodzice, ani dzieci?
Z drugiej strony wielu nauczycieli zauważa, że uczniowie są teraz mniej samodzielni. Niektórzy mają problem z organizacją nauki czy z utrwalaniem materiału w domu. Aż dwie trzecie nauczycieli przyznało, że spadła motywacja uczniów do pracy własnej.
Co więcej, 80% nauczycieli mówi wprost – jeśli zadają prace domowe, to nie sprawdzają ich regularnie.
Klika słów komentarza
I ten moment wymaga dłuższego komentarza.
Po pierwsze, rozporządzenie nie zabroniło zadań domowych. Nie zabroniono też zachęcania dzieci do rozwoju, do szukania nowych informacji, do dążenia do zmiany. Wręcz przeciwnie: rozporządzenie dało możliwość budowania relacji z uczniami, bez odwiecznego kija i marchewki.
Nie mamy żadnych twardych danych, że zadania domowe, szczególnie w tej formie, którą dobrze znamy, wspierają naukę i sprawiają, że dzieci chętniej się uczą. Nie mamy też danych, że pomagają nauczyć się organizacji pracy czy rozwijają obowiązkowość.
Większość wygłaszanych tez o tym, jak zadania domowe dobrze dzieciom robią, oparte jest na przekonaniach, a nie na twardych danych. Ale o tym opowiem niebawem, w kolejnym odcinku, powołując się na ciekawe opracowanie tego tematu w książce pod tytułem Mit pracy domowej Alfiego Kohna.
Powyższe wnioski, szczególnie te o niesprawdzaniu wykonanych zadań domowych, jasno pokazują, iż nie mamy rozwiniętych nowoczesnych narzędzi pracy z uczniami. Znamy przede wszystkim przymus.
A przecież informacja zwrotna, która miała być udzielana, ma za zadanie nie tylko budować lepszą relację między nauczycielem a uczniem, ale także pokazać dziecku jego mocne strony i wskazać obszary do dalszej pracy. Tego nie daje ocena cyfrowa.
Co ciekawe, brak obowiązkowych prac domowych nie obniżył wyników egzaminu ósmoklasisty. Instytut Badań Edukacyjnych nie zauważył różnic między szkołami, które całkowicie zrezygnowały z zadań, a tymi, które wciąż coś zadają. To sugeruje, że prace domowe – przynajmniej w obecnej formie – nie miały dużego wpływu na efekty nauczania.
Czy zmiana podniesie jakość lekcji?
Oczywiście, to są tylko pierwsze miesiące po zmianie, więc trudno mówić o długofalowych skutkach. Czy zakaz zadań domowych utrzyma się? Czy ktoś zauważy, że można inaczej?
Ale umówmy się: nie wszędzie nowe rozporządzenie "się przyjęło". Są szkoły, gdzie znaleziono sposób na dalsze przerzucanie sporej części pracy na czas poza szkołą. Zamiast zadań domowych, dzieciaki mają dokończyć pracę zaczętą na lekcji, albo uczniowie wiedzą, że na co drugiej lekcji, albo nawet co lekcję, czeka ich kartkówka, czasem właśnie z tej części, której nie udało się zrobić na lekcji. Więc i tak czeka ich praca "po godzinach".
Raport pokazuje też, że sami nauczyciele są bardzo podzieleni. Część z nich uważa zmianę za pozytywną i mówi, że dzięki temu szkoła skupia się na tym, co naprawdę ważne: na jakości lekcji, a nie na ilości zadanych stron z zeszytu ćwiczeń.
Bo przecież o to chodziło! Żeby lekcje były jakościowe, ciekawe, zachęcające do dalszego eksplorowania tematu. Nie wiem, czy pamiętacie, jak pandemia otworzyła oczy wielu rodzicom. Słuchając zdalnych lekcji trudno było czasem zrozumieć, co prowadzący ma na myśli, albo nie zasnąć... Myślicie, że w szkolnej sali jest inaczej?
Przekonania to nie fakty!
Spora część nauczycieli czuje się bezradna: zwłaszcza w klasach starszych, gdzie materiał jest obszerny i panuje przekonanie, że trudno go utrwalić bez powtórek w domu. Patrząc na to, że wyniki egzaminu ósmoklasisty nie zmieniły się, być może nie jest to prawidłowy wniosek.
Mnie bardziej zastanawia ta bezradność. Bo co to znaczy, że materiał jest zbyt obszerny i nie można go w całości ciekawie przerobić w szkole? Czy mamy za dużo treści zbędnych? Czy może nie umiemy pokazać dzieciom, że niektórych rzeczy po prostu warto się nauczyć?
Ale przecież są też takie dzieciaki, które nie rozwijają się zgodnie z oczekiwaniami podstawy programowej. I po prostu, niektóre treści, mimo wymagania w danej klasie, muszą poczekać. Tak też bywa. Nie z wszystkiego trzeba mieć same piątki.
Są też głosy, że brak obowiązkowych prac domowych uderza w uczniów ambitnych. Ci, którzy lubią się uczyć, i tak będą pracować dodatkowo, ale uczniowie z mniejszą motywacją, mogą szybko zostać w tyle, bo zabraknie im systematyczności. W efekcie różnice między uczniami mogą się jeszcze pogłębiać.
Naprawdę? Jeśli ktoś jest ambitny, ma jasno wytyczone cele, jest zmotywowany i wie po co to robi, będzie potrzebował przymusu zadań domowych? Nie sądzę.
Brakujące ogniwo
W raporcie zdecydowanie zabrakło perspektywy rodziców. Rozmawiając z rodzicami dzieci w wieku szkolnym obserwuje dwa obozy.
Jeden to ten rozczarowany zmianami. Przecież zadania domowe były zawsze, dzieci miały co robić po lekcjach i nie robiły głupot, a poza tym, jak nie będzie zadań domowych, to już nikt niczego się uczyć nie będzie. Naprawdę? A są na to jakieś konkretne badania czy tylko przypuszczenia?
Bo czas po lekcjach może być przecież czasem odpoczynku, rozwijania pasji, rodzinnej integracji, ale może być też wykorzystany na powtórki, rozwój czy pogłębianie interesujących treści.
W dobie, gdy całą wiedzę świata mamy na wyciągnięcie ręki, naprawdę, jest masa ciekawych sposobów na rozwój ciekawości. Znacznie ciekawszych, niż rozwiązywanie zadań domowych, które co sprytniejsi zlecają do wykonania sztucznej inteligencji.
Są też rodzice, którzy oddychają z ulgą. Bo w końcu weekend jest czasem na spokojną wycieczkę w góry, a wieczory nie kończą się łzami albo ziewaniem nad podręcznikiem. Są tacy, którzy widzą, że zadania domowe, można by porównać z zabieraniem pracy do domu albo z sankcjonowaniem bezpłatnych nadgodzin. A praca w weekendy? Bo tak trzeba?
Zdecydowanie zabrakło też głosu głównych zainteresowanych, może kolejne raporty go uwzględnią. Będę obserwować.
Czekamy na dalsze zmiany
Autorzy raportu podkreślają, że sama zmiana przepisów to dopiero początek. Jeśli chcemy, żeby szkoła rzeczywiście uczyła inaczej, potrzebne są nowe metody pracy, szkolenia dla nauczycieli i pomysły na angażujące formy nauki. Takie, które rozwijają ciekawość, motywacje, zachęcają do rozwoju.
Zaleca się też, by dokładnie monitorować skutki reformy przez najbliższe dwa – trzy lata. A ja zachęcam, by poszerzyć grupę badawczą o pozostałych zainteresowanych. A także obserwować, jak to całościowo wpływa na efekty pracy dzieci, takie długofalowe.
Na koniec – kilka słów od autorów raportu:
Zmniejszenie liczby zadań domowych jest pozytywnym krokiem w kierunku lepszego dobrostanu uczniów, ale tylko wtedy, gdy towarzyszy mu rozwój nowoczesnych, angażujących metod nauczania w szkole.
Czekamy zatem na te nowoczesne i angażujące metody nauczania w szkole. Wiem, że są nauczyciele, którzy to potrafią, którzy robią to świetnie. Byłoby super, gdyby dzielili się nimi z kolegami i koleżankami.
To dorośli są odpowiedzialni za jakość edukacji. Nie wolno przerzucać jej na dzieci, goniąc je do pracy po godzinach kosztem snu, odpoczynku czy rozwoju pasji. Bo kluczem nie jest to czy uczyć się w domu, ale jak to robić.
W książce, o której opowiem wam więcej w następnym odcinku, czyli "Mit pracy domowej" Alfiego Kohna, znajdziemy taki cytat:
"Pasja do nauki, to nie jest coś, co trzeba w dzieciach w zbudzać – wystarczy zadbać, żeby nie zgasła"
I to chyba najlepsze podsumowanie.
Pełny raport można przeczytać na stronie Instytutu Badań Edukacyjnych ibe.edu.pl.
Outro
Dziękuję, że byliście dziś ze mną. Ja nazywam się Kinga Pukowska, a to jest Podcast Pozytywy Edukacji. Chętnie przeczytam Twoje zdanie na temat raportu IBE i zadań domowych. Możesz do mnie napisać na adres kinga.pukowska@pozytywy.pl.
A w następnym odcinku obiecują opowiedzieć trochę więcej o zadaniach domowych, powołując się nie tylko na przekonania i opinie, lecz na dane z badań i wieloletnich obserwacji.
Do usłyszenia w kolejnym odcinku!





